Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij

Grypa, angina, covid

Tydzień chorowałam na Covid (coo? przecież to już niemodne! to pewno tylko grypa), tydzień przerwy i co? Angina! I to ta fajna, pacioreczek. Nagle ból gardła, głowy, mięśni i gorączka. Miodzio.

Mam nadzieję wy się trzymacie zdrowo.

Rzut okiem na statystyki dot. zachorowań na grypę:

I statystyki dot. covidu (8 marca):

Szczerze nie należę do osób chorowitych, ale jak już mnie dopadło to masakrycznie. To uczucie odrealnienia, osłabienie i zawroty głowy… jedynie mogę się cieszyć, że obyło się bez biegunki czy wymiotów (chociaż ten kaszel do tego zmierza).

A wy jak dajecie radę w okresie chorób i nie tylko?

Człowiek i jego maska

Pokochaj siebie – czy kursy mają rację bytu?

https://embraceyourbusiness.pl/pokochaj-siebie-bardziej/?fbc_id=23852674594010755&h_ad_id=23852674593980755

To link do kursu (!) jak pokochać siebie.

Dla mnie takie kursy, szkolenia, doradztwo co mam zrobić, żeby siebie docenić zazwyczaj jest zwyczajnie durne, bo polega to na złotych radach „weź się w garść, przeczytaj „Pozytywne wibracje” i zapłać 200zł.

Ten kurs, który tak reklamują jako cudowny, mi pokazał się w promocji za jedyne 59zł! (zamiast 299…). Nie skorzystałam, bo nijak nie mam zaufania do tych cud-kursów z Internetu akurat na promce. Jeśli macie pozytywne doświadczenia dajcie znać.

Fragment opisu:

Prawdopodobnie wszystko, co wiesz na temat MIŁOŚCI DO SIEBIE jest kłamstwem…
Zwłaszcza, jeśli słuchasz o niej z ust ludzi promujących “jedyną słuszną”, czyli wiecznie pozytywną, postawę do życia.
Pozytywność może być toksyczna, zwłaszcza, gdy nie przyzwala na posiadanie i doświadczanie całego spektrum emocji, albo każe podważać trudne emocje.

Jeśli i Ciebie męczy już słuchanie o tym, że “musisz pokochać siebie”, aby coś się zmieniło, ale jednocześnie gdzieś GŁĘBOKO w sercu CZUJESZ, że ten kierunek może być rozwiązaniem dla przerwania różnych powracających i trudnych doświadczeń – ZERKNIJ PONIŻEJ: https://embraceyourbusiness.pl/pokochaj-siebie-bardziej/

W jednym miejscu zebrałyśmy ponad 30 lekcji, które dało nam życie w zakresie prawdziwej miłości do siebie.
Prawdziwa MIŁOŚĆ WŁASNA to taka, dzięki której umiesz patrzeć na siebie oczami Wyższego “JA”.

Podejrzewam, że każdego czasem łapie chandra i zwątpienie. Jednakże trochę ten opis mi już nachodzi na jakąś jednostkę chorobową..

Ale no dobra, 0pis miłości brzmi nieźle, co ten kurs daje?

I cyk, chwyt o nazwie „zrobisz sobie prezent”. Prezent, czyli sugestia przyjemności. A każdy czasem zasługuje na coś miłego, prawda?

Popatrzmy w jaki sposób poznamy zasady karmy, jak możemy darować sobie zbawianie innych, jednocześnie ucząc się podążać za sercem.

Dostajemy wideo i mamy miesiąc pracy nad sobą. Co dzień. W perspektywie i porównaniu do spotkań ze specjalistą raz w tygodniu po godzinie to faktycznie lepiej wygląda.

Mamy definicję miłości do siebie, relacje z rodzicami, lokowanie miłości, dużo wizualizacji.

Może ktoś ma doświadczenie, czy jak wyobrażę sobie, że jestem dla siebie super babką z odkurzaczem w jednej, a laptopem w drugiej ręce to wpłynie to pozytywnie na moją samoocenę? Czy należy to wyobrażenie powtarzać do skutku?

W drugim tygodniu wizualizujemy proces wybaczania (?), uczymy się pokory, wdzięczności, szacunku… i na wszystko po jednym dniu. Czyli po tygodniu będę ideałem człowieka?

W kolejnym tygodniu docieramy do magii i mocy… Mocy przybywaj! Intuicja, miłość, aura i o dziwo bez wizualizacji: przyjmowanie i dawanie. Znaczy też miłości, szacunku i tak dalej?

(przepraszam, że trochę prześmiewczo, ale brzmi to dla mnie jak jakieś szukanie yin-yang z dozą Harrego Pottera w swoim wnętrzu, z całym szacunkiem; brakuje mi tylko jakiegoś Buddy, Nirwany i Tadź Mahal)

Kończymy edukację na równowadze energii męskiej i żeńskiej (genderyści w swoim życiole). Do tego medytacja, samouzdrawianie (?!), test od Wszechświata (…) i list od najważniejszej osoby (?).

Tak jak początek nawet mi się podobał i dał jakąś wiarę, że to może mieć sens, tak kolejne kroki już nie bardzo, bo od realizmu przechodzimy w magię wspartą medytacją. Poprawcie mnie jeśli się mylę.

Na pewno są ludzie, którzy w to wierzą jak w Boga/boga/bogów, niektórzy szkolą się na trenerów mentalnych (czy jak to się tam zwie), żeby pomagać, ale raczej spotkałam się z ludźmi, którzy po prostu trzepią kasę na nieszczęściu innych. Niektórym pomogą, bo stworzą obraz – taki, jaki chce się zobaczyć. Że komuś na nas zależy, że możemy docenić swoje cechy, że jesteśmy w czymś dobrzy… dobra, nawet jak ktoś chce tylko zarobić to i tak ma pozytywne skutki.

Wiecie co, chyba tylko krowa zdania nie zmienia. Wprawdzie nie zapisałabym się na taki kurs, ale już tak negatywnie o tym nie myślę.

Wampir a wampiryzm 🤔

Takich postaci przedstawiać nie trzeba. Dracula, Lestat, Miriam czy nawet Damon, Stefan i Edward to w skrócie wampiry. W ludowych wierzeniach istota tego typu nie jest byle jaka, ba, ewoluowała. Nie dość, że blada jak trup, boi się słońca i ma kły, to jeszcze zamienia się w nietoperza, odstraszyć można czosnkiem, a zabić osinowym kołkiem. Można pokusić się jeszcze o podział na różne etapy rozwoju wampira czy też może gatunków (zbydlęcony-inteligentny/niższy-wyższy/bezrozumny-rozumny).

Powstała oczywiście dużo później niż legendy hipoteza, iż wampir to po prostu chory człowiek. Chory na porfirię. Ten stan chorobowy wynika z problemu z metabolizmem porfiryn. A co to jest z kolei? W uproszczeniu związki organiczne występujące m.in. w chlorofilu czy składniku hemoglobiny. Zazwyczaj nadmiar wydalany jest z kałem i moczem, ale..

Zawsze jakieś ale. Porfiria może być wrodzona i nabyta. Wrodzona, wiadomo, po rodzicach, ale skąd nabyta? Po lekach typu sulfonamidy, barbiturany, niektóre antydepresanty i związki przeciwpsychotyczne. Wyleczyć się niestety tego nie da, chociaż witaminy (np. acetylocysteina) mogą załagodzić światłowstręt.

No dobrze, część za nami. A co z wampiryzmem? Oczywiście potocznie porfirię nazywa się w ten sposób, ale jest druga strona medalu. Wampiryzm psychiczny.

Taki wampir emocjonalny, bo w tej kategorii teraz mówimy, po prostu manipuluje. Manipuluje emocjami innych, wykorzystuje, udaje ofiarę. Zazwyczaj taka osoba chce się dowartościować, oczekuje wsparcia nie dając nic w zamian. Dlaczego to nazwano wampiryzmem? Bo ludzie z nimi obcujący czują się psychicznie zmęczeni, szybko tracą energię i dobry nastrój, a często kończą z nieuzasadnionym poczuciem winy.

Pewnie niektórzy oczekiwali innego wampiryzmu – subkultury. Jest również i taka, ma również wiele odłamów. Generalnie mówi się o indywidualistach otaczających się wampirzymi gadżetami (trumienki jako torebki, trupie breloczki, tatuaże jak ślad po ukąszeniu… ), niektórzy to dusze towarzystwa, inni wyobcowani. Tylko to nie wszystko, bo Sanguinarianie to kompletnie inna bajka.

Sanguivorus z łaciny to krwiożerczy. I to wcale nie jest przenośnia w tym przypadku. Piją krew, choć w ilości symbolicznej i to przy ichniejszym rytuale. No, może i z tą ilością też być różnie…

Generalnie ci, którzy już wierzą w istoty typu wampir, wierzą w możliwość takowym się stania przez magię sympatyczną (ugryzienie w tym wypadku), gdzie krew jest łącznikiem. Wierzą, że otrzymują prócz energii dawkę emocji dawcy. Przy okazji pierwotnym wampirem miałby być Kain. Ku memu zaskoczeniu jest wiele stron poświęconych temu tematowi. Ba, są komentarze ludzi twierdzących, że są wampirami lub chcą być dawcami.

horresco referens

paranormalium

Na pierwszej stronie, horresco, opisywane są głody wampirów (prawdziwych i PSI), jak pobierać krew, informacje o „prawdziwych wampirach”, a nawet jak zdiagnozować wampiryzm.

Ciekawa to rzecz, że w sumie to dla nich oczywiste. Nie są zwykłymi ludźmi, a lepszymi bytami. Potrzebują cudzej energii życiowej, potrzebują krwi. Hmm…

A tu zderzamy się z wampiryzmem klinicznym. Syndrom Renfielda czyli potrzeba picia krwi. Często zaczyna się od autowampiryzmu, by ewoluować na zwierzęta i ludzi. Pragnienie krwi potrafi być tak silne, że prowadzi do przestępstw. Znamienne, że ten syndrom może współwystępować z sadyzmem. W to spektrum wchodzi nawet nekrofilia czy kanibalizm.

Sama nazwa, o ironio, odnosi się do postaci z Draculi Stockera, która jest pacjentem szpitala dla obłąkanych.

Idea czy wampirza legenda jest ciekawa. Wampir to marzenie o nieśmiertelności, wieczności możliwej do osiągnięcia. Jednocześnie przypomina to śmiertelnym, że wobec śmierci wszyscy są równi

Kobiety-matki

Dziś chcę wam przedstawić wypowiedzi trzech kobiet, które zostały niedawno matkami (w sensie urodziły, a dzieci nie mają więcej jak akurat 8mies.). Pewne cechy są wspólne, ale niektóre wprawiły mnie w osłupienie. Spotkałam się z trzema chętnymi do rozmowy kobietami około 30 lat. Nie podaję nazwisk i dokładnego wieku.

Kategorie pytań:

a. przed porodem: sytuacja rodzinna, finansowa, nastawienie

b. poród, połóg

c. po porodzie jw.

***

1. Jadwiga i Mareczek

Z mężem staraliśmy się już rok o dziecko, ale praca-dom-praca-dom, stres, ciągle w niedoczasie. Myślę z perspektywy czasu, że może za bardzo chciałam i życie nauczyło mnie pokory.

Ogólnie rodzina pełna i wspierająca, babcie i dziadkowie nie mogli się doczekać. Co wizyta u lekarza to trzeba było dać znać czy wszystko dobrze, czy wiadomo co się urodzi.

Finansowo też dobrze, własne mieszkanie, oszczędności zawsze jakieś były i nie odmawialiśmy sobie dwa razy w miesiącu jakiejś kolacji czy kina. Mieszkanie to nie jakieś wielkie luksusy, ale te trzy pokoje mamy. Kupiliśmy je wspólnymi siłami, pod miastem, więc nie było aż tak drogo.

Jak mówiłam, staraliśmy się już jakiś czas i frustracja rosła. Zaczęłam się bać, że nie możemy.. że ja nie mogę. Mąż wspierał, robił co mógł, ale płakał ze mną. Aż w końcu udało się! Nie wiem dlaczego akurat wtedy, ale to był dzień łez szczęścia.

Poród najłatwiejszy nie był, trwał i trwał, ale wszystko się udało. Na szczęście dostałam znieczulenie. Co tu dużo mówić, na KTG wyszły skurcze, więc stwierdzili, że już czas.

Pierwsze dwa tygodnie mąż wziął wolne na mnie, opiekę. Krzywili się w pracy, ale co mogli zrobić? Nie wiem co bym bez niego zrobiła. Potrafiłam cieszyć się i płakać jednocześnie. Do tego kiepsko mnie zszyli, musiałam iść na poprawę. To chyba było gorsze od porodu, mentalnie, że moje.. podwozie będzie paskudne i mąż mnie już nie tknie.

Ktoś powie: o takich rzeczach nie myśli się w połogu! A o czym? O kolejnej pieluszce, obrzyganym pajacu, bolących piersiach? Ja nie umiałam od razu przystawiać synka, musieliśmy oboje się tego nauczyć. Ba, przewinięcie chłopca, podtarcie mu dupki, wytarcie siusiaka – tak się wydaje łatwo, a potem trafia cię tym moczem w twarz.

Na szczęście z czasem było coraz lepiej, mama i teściowa bardzo mi pomogły. Były trochę natrętne, ale widziałam ich starania i bardzo je doceniam. Gdybym miała to wszystko robić sama nie wiem czy bym podołała. Szczerze, chyba praca z grupą, szkolenia, to przy tym żadne wyzwanie.

Ciężko mi trochę się odnaleźć między dzieckiem a domem. Ktoś powie, że jestem pewnie leniwa, ale dzieci są różne. Mają humory, zachcianki, jednocześnie są tak delikatne.

Tak na prawdę to mieliśmy dużo szczęścia w życiu i dalej mamy. Dużo dostajemy, więc nawet moja niższa pensja to nie problem, ale nie odmawiam sobie kupna ślicznych ubrań. Wzięłam cały urlop, macierzyński i rodzicielski, więc mogę nacieszyć się maluchem.

2. Patrycja i Michaś

Michał był i nie był planowany. Przyznaję. Myśleliśmy z wtedy-narzeczonym o dziecku, ale za jakiś czas, po ślubie. Wyszło jak wyszło, ślub był szybciej i też się bardzo cieszę.

Nigdy nie pluliśmy kasą, ale robiliśmy swoje i odkładaliśmy co się dało. Mieszkanie niestety wynajęte, ale po to były oszczędności, do tego może te kredyty dla młodych małżeństw by weszły i jakoś by człowiek dał radę. Ktoś się zdziwi, wynajmują i oszczędzają? Ano, można jak się ma plan.

Moja rodzina to generalnie rodzice i brat, bez większych zażyłości. U męża, muszę się przyzwyczaić jeszcze, dużo osób nie ma, ale przyjaźnie.

Szłam na porodówkę jako kłębek nerwów. Matka mówiła, że mnie wypychała całą noc i dzień, ból straszny, że przy bracie tak źle nie było. Trzęsłam się jak osika, nie wiedziałam czy to skurcze czy co, ale uczucie było jakbym chciała się… wypróżnić. Serio.

Mąż był ze mną i to dużo mi dało. Położne mówiły, tłumaczyły, bo nie było lekarza do znieczulenia. Dwie godziny, ale udało się i mam synka. Nie wiedziałam, czy dam radę, miałam serdecznie dość, byłam głodna i zmęczona. Nie spałam prawie w nocy, a że blisko akcja porodowa to i nie mogłam jeść, tak w razie znieczulenia.

Psychicznie to wzloty i upadki. Nie umiałam nic przy nim zrobić, ale uczyłam się i robiłam co mogłam. Masakryczne były nocki, Michał tak się darł z głodu.. ja wiem, w brzuchu było wszystko od razu, a tu każą czekać.

Moja matka jest neutralna, za to teściowa wpatrzona jak w obrazek, że to wykapany tata. Jakoś mnie nie zaskoczyła.

Z czasem to raczej ciężej było mężowi, bo prócz pracy jeszcze zakupy czy pranie, póki nie wróciłam do formy, ale już mogę zmywać, odkurzać, wstawiać i wieszać pranie, nawet ugotuję jak młody da szansę. Matka czasem pomoże, ale i ona i teściowie pracują, więc trzeba radzić sobie samemu.

Problem to mieszkanie, bo to na trzy osoby jest za małe. Pewnie będzie trzeba wziąć kredyt i znaleźć nowy dom. Trochę dostaliśmy ubranek i zabawek, całe szczęście, bo to kosztuje krocie. Wykorzystam macierzyński, pomyślę co dalej, bo łatwo nie będzie.

3. Marta i Laura

Moi rodzice są generalnie ok, matka dość natarczywa, ale chyba się przyzwyczaiłam. U męża spora rodzina i żyją w zgodzie, odwiedzają się chętnie nie tylko w święta.

Planowaliśmy dziecko, nawet dzieci. Szybko się udało i byłam przeszczęśliwa. W końcu mam coś mojego, mam cel życia. Bo mam.. miałam przed ciążą podejrzenie głębokiej depresji. Teraz nie wiem.

Cała ciąża minęła bardzo fajnie, bez mdłości, tylko nogi puchły. Wszyscy się cieszyli, ja też, bardzo. Mąż dbał, pomagał, w nocy zupę gotował. Na dziwne połączenia to nie, ale ochota na pomidorową czy szczawiową ot tak była.

Porodu się bałam, nie wiedziałam czy rozpoznam, że to już. Ale poznałam jak zaczęłam „sikać” wodą. Nagle, już leżę, przysypiam, i zaczyna mi coś popuszczać. Wstaję, a tu się leje płyn. Wołam męża, on patrzy, „ale na pewno już? nie zsikałaś się po prostu?”. Po godzinie byliśmy w szpitalu. Pół godziny musiałam się uspokajać, tak cała się trzęsłam. Reszta to dojazd.

Noc w szpitalu i nic, ale zaczęłam krwawić. Delikatnie, więc myślę sobie, już niedługo. Od jakiejś 6 rano zaczęły mnie plecy boleć. O 9 chyba było badanie, to ok 10 byłam na porodówce. Dostałam oksytocynę i dużo nie zajęło, jak myślałam, że wyjdę z siebie. Ani leżeć, siedzieć, trochę spacerowałam przy łóżku, ale to było okropne. Rozwarcie jakieś było, leżałam już, urodziłam, zszyli mnie, ale wstać to za dużo. Do sali dojechałam na wózku.

Uczyłam się obsługi, ale płakałam jak bóbr. Mała była wiecznie niezadowolona, tak myślałam. Okazało się, że nie lubi jak jest za ciepło (zwykle dzieci były w body i pajacach, moja tylko pajac), do tego nie lubiła samotnie spać (prócz drzemki). A poza tym to dzielna dziewczyna, przy kłuciu pięty nie płakała.

Dwa tygodnie z mężem byliśmy sami w domu. Spokój. Potem zaczęło się piekło, gdzie moja psychika padła.

Wszystko źle, do tego wyszło, że jestem leniwa. Nikt tego nie powiedział wprost, ale aluzje były ordynarne. Popadłam w rozpacz. Do tej pory nie jest zbyt dobrze, bo czasem są dni, kiedy mam dość. Wyszłabym i nie wróciła. Albo zapiła. Albo weszła pod rozpędzoną ciężarówkę.

To dziwne słowa jak na osobę, która na prawdę kocha swoje dziecko, ale równie mocno mi przykro, że zatracilam sienie. Nie jestem już człowiekiem, jestem matką. Nie robię nic dla siebie. Nawet nue czytam książek, bo nie mam kiedy. Jak mała śpi to sprzątam.

Mąż pomaga, robi zakupy, gotuje. Zajmuje się córką, wtedy mogę coś zrobić, ale zwykle to zamiatanie, umycie się.

Chcemy postawić dom, mamy działkę, nie jest może bajkowo, ale nie jest źle. Ja mam nadzieję, że będzie ze mną lepiej, żeby ta kruszyna była szczęśliwa.

***

Jak widać podobnie, a jednak różnie. Macierzyństwo to nie usłana różami ścieżka, no, chociaż róża ma kolce, to może jednak?

To praca całą dobę. Nie każdy znosi to tak samo z uśmiechem na ustach. Wsparcie młodej mamy jest niezwykle ważne, bo jak ma uwierzyć w siebie, gdy inni tego nie robią?

Oczywiście to jest pewien fragment całego obrazu, nie ma tu perspektywy ojca, ale myślę, że znajdzie się na to czas.

Dla kontrastu wypowiedź kobiety-nie-matki:

Nie czuję się na siłach, by brać odpowiedzialność za małego człowieczka. To nie nakręcana zabaweczka, znudzi się to odstawię. Nakarm, przewiń, przytul, pobaw się, upilnuj, sterta prania. Do tego strach, mam wrażenie, ciągły strach. Najpierw rosnący brzuch i rozstępy, bolące plecy i nogi, poród może trwać chwilę albo wieki, zrośnie się dobrze albo nie, a każdy ma swoje potrzeby, jak nie przez pierwsze pół roku to później. Każda kobieta chce się podobać, sobie albo komuś. Dobrze, jak ma kochającego męża, to na pewno inaczej niż jak się wpadnie. Z drugiej strony słyszałam jak dobry mąż wolał się wyprowadzić niż kolejną noc słuchać wrzasku dziecka. Więc strach nie tylko o to, co tu i teraz, ale i potem. Nie mówiąc już o kwestii finansowej, bo te 500+ to fajnie, ale co dalej? Na pieluchy na pewno starcza, ale dziecko rośnie, idzie do szkoły itd. Już nie wspominając o innym wsparciu tego patopaństwa – chore dziecko (mówię o poważnych wadach) ma się urodzić, bo tak. Nie ważne czy będzie niepełnosprawne, czy umrze niedługo po porodzie, ba, może jeszcze w brzuchu! Nie ważne, że to wydłuża traumę tej kobiety – bo jej nie widać. Kiedy pojawia się ciąża, dziecko, kobieta przestaje być człowiekiem. Mało kogo obchodzi jak ona się czuje, na co ma ochotę. A poza tym wszystkim nie podoba mi się nastawienie „kobieta=matka”. Nie mam i nie wiem czy będę miała dziecko, ale rodzinie nie dam wejść sobie na głowę. Ludzie mają dzieci, którzy absolutnie nie powinni! Przemoc idzie dalej, niekochane dziecko nie umie kochać albo nie do końca tak jak powinno. Nie okaże stosownie uczuć. Albo w drugą stronę, będzie nadmiernie je ukazywać. W tym kraju nie jest dobrze, bo patologia korzysta z wszystkich możliwych świadczeń, a jak ktoś przekracza te minimalne chyba 1900/os to nic się nie należy. Sam czynsz często już wynosi koło tysiaca, a gdzie jedzenie, ubranie, dojazdy, leki? Można chodzić kilka lat w tym samym, jak się nie zniszczy, ale teraz dobry materiał to nie takie oczywiste, niby dobre (drogie) marki mają gorsze rzeczy niż w lumpeksie. Ja dostaję jakieś 3300-3500 na rękę, kolo 4tys mój facet. My akurat wynajmujemy, więc znaczna kwota idzie w eter, ale kredyt do końca życia trochę straszy. Nowe budownictwo jest do kitu, ściany z tektury. Wolałabym swój dom postawić, ale koszt ziemi to też masakra. Chociaż zależy gdzie, bo takie wiejskie mieściny i gospodarstwa są w cenie 40m mieszkania w mieście, ale to zwyczajnie zwykle do generalnego remontu i daleko wszędzie. Coś za coś.

demlidemli.wordpress.com/

Aktüel İçerik Paylaşım Sitesi

Venus

Dragostea pentru un barbat este asemena unei opera de arta netermintata, doar muza poate termina piesa.

De malinha pronta

Fotografias e palavras percorrem o mundo de mãos dadas.

nieodkrytapl

O książkach. O macierzyństwie. O życiu.

kampungmanisku

menjelajah dunia seni tanpa meninggalkan sains

Wrzosy

O tym co było, co jest i czasem trochę marzeń

Yelling Rosa

Words, Sounds and Pictures

Vademecum Świadomego Pacjenta

Blog survivalowy o opiece zdrowotnej

Górskie Opowieści

Wolne dyskusje o górach, przyrodzie i ludziach... usiądź i przeczytaj!

mysz galaktyczna

Tu i tam, zmiany na lepsze, zaczynanie od nowa, wieś, łażenie i kultura.

~ Saol ar Ceilteach ~

May the hills of Ireland carress you...and her rivers and lakes bless you...

Progresif rock

Rock müziğin temelidir.

bezpukania.eu

Poznaj oblicze XXI wieku i poczuj blisko oddech epoki, w której żyjesz. Zapraszam na blog.

FacetKA

... bo ktoś musi nosić spodnie!

Napisane- Live

To wszystko, co z serca trzeba wypisać palcami. Czasami z wielkiego smutku, czasami z równie wielkiej radości.